Jak Majka, Maksio i Kaszko zbudowali sobie łódkę

Vypočujte si celý príbeh.

Za oknem słońce prażyło tak, jakby chciało wszystkich usmażyć. Majka z Maksiem mieli włączony wentylator, pootwierane wszystkie okna i drzwi w mieszkaniu. Majka nawet znalazła przy jednym ze swoich karnawałowych kostiumów przepiękny wachlarz, którym machała, jakby chciała odlecieć.

Przy każdym ruchu wachlarza i podmuchu wentylatora grzywka Majki falowała unosząc się w górę i w dół. Maksowi od powiewu wentylatora tylko trochę łopotały rzęsy. Na zewnątrz gorące powietrze ani drgnęło. 

„Ja już tego nie wytrzymam” – omdlewającym głosem bardzo powoli powiedziała Majka i na chwilę przestała machać wachlarzem, bo rozbolała ją ręką.

„Nawet nie mów!“ – zgodził się Maksio – „Najchętniej wskoczyłbym do wanny pełnej lodu“.

„To nie jest zły pomysł!“ – pomyślała Majka.

„Zapomnij, tyle lodu w naszej zamrażarce w domu nie zrobimy“ – Maksio ostudził marzenia siostry.

Wtem za oknem w oddali poruszyły się liście na drzewach. Zaczęły kołysać się po kolei: najpierw na jednym, potem na drugim, a potem na trzecim drzewie. Wyglądało to, jakby wiatr bawił się i skakał z drzewa na drzewo. Rodzeństwo patrzyło na drzewa. Wiatr się do nich zbliżał. Wytężyli wzrok i w ostatniej chwili schowali się pod oknem. Coś wpadło do pokoju uderzyło w wentylator, który spadł na podłogę i dmuchał teraz na sufit. Od razu wyszły z rogu trzy pajączki i chłodziły tym sztucznym wietrzykiem z wentylatora.

Majka z Maksiem spojrzeli na podłogę.

„Kaszko?!“ – zawołali oboje z niedowierzaniem.

„Wybaczcie, przyjaciele, zaraz to posprzątam“ – przeprosił duch. 

Na podłodze siedział Kaszko. Miał na sobie najśmieszniejsze na świecie kąpielówki na szelkach, które miały chyba ze sto lat, a na głowie czapkę z wielkim śmigłem.

„Ten wentylator na czapce, jest wprawdzie przydatny, ale nic przez niego nie widzę“ – wymamrotał Kaszko z uśmiechem i wyłączył śmigło na czapce.

„Wy duchy tez czujecie upał?“ – zapytał Maksio.

„Noooo, nie tak, jak wy, ale trochę czujemy“ – Kaszko zdjął czapkę i zaczął filozofować – „To dziwne, że nie czuję na przykład ognia, ale czuję słońce i jego ciepło. Nie wiem czemu. Muszę coś o tym poczytać“.

„A co ty masz na sobie?“ – nie wytrzymała Majka.

„To?“ –krzyknął zdziwiony Kaszko – „To są moje ulubione kąpielówki“. 

„Ale dlaczego mają na wierzchu jeszcze spódniczkę?“ – dziwił się Maksio.

„To są pierwsze męskie kąpielówki, które pojawiły się na tym świecie przed ponad stu laty. Wcześniej nie noszono kąpielówek. Ludzie kąpali się w czym popadło“ – zaśmiał się Kaszko i dodał – „ta spódniczka, to nie jest spódniczka, ale… właściwie nie wiem, co to jest, ale mi się podoba “.

„Wygląda trochę śmiesznie“ – podśmiewała się Majka.

„Może i śmiesznie, ale ja dobrze się w tym czuję!“ – niemal urażony odpowiedział Kaszko.

„Ale, my przecież nie śmiejemy się z ciebie, tylko jeszcze nigdy nie widzieliśmy takich kąpielówek“ – uspokajał przyjaciela Maksio, kierując wentylator na siebie i siostrzyczkę.

„Słuchajcie, cwaniaczki, zamiast chłodzić się wentylatorem, moglibyśmy pójść wykąpać się i popływać, co wy na to?“ – mrugnął Kaszko.

„Od rana o tym rozmawiamy, ale mama z tatą są do wieczora w pracy“ – odpowiedziały dzieci.

„No to idziemy!“ – zakomenderował duch. „Weźcie stroje, krem do opalania, czapki i dużo wody. No już, już“.

Dzieci rozbiegły się po pokoju. Nagle nawet gorąc im nie przeszkadzał, może dlatego, że od ich szybkiego biegania zrobił się przeciąg. Spakowały wszystko, co się dało. Maksio dołożył jeszcze jakieś instrumenty muzyczne i dmuchaną piłkę, a Majka cztery spinki, dwa grzebienie i małą dmuchaną kaczkę.

„Możemy iść!“ – krzyknęły dzieci i już stały w drzwiach.

„Weźcie jeszcze sznurek. Pójdziemy nad rzekę. Siądziecie sobie na nadmuchanej zabawce, będziecie pływać jak na łódce, a ja was potem przyholuję“ – dodał Kaszko.

Poszli na dworzec i wsiedli do autobusu, który jechał do miejscowości Malá Lodina. Przez nią, tak samo jak przez Koszyce, przepływa rzeka Hornád. Nad wodą zawsze jest co robić, można spacerować, wylegiwać się na trawie albo trochę potaplać się lub pływać na dmuchanej zabawce po rzece.

Wysiedli z autobusu i znaleźli super miejsce nad rzeką. Maksio zaraz wyjął piłkę, a Majka kaczkę i zaczęli w nie dmuchać niczym kowal w miech. Kaszko w tym czasie wbił w ziemię drewniany kołek i przywiązał do niego sznurek. 

„Kaszko, tu jest cudnie“ – wycedziła przez zęby między jednym a drugim dmuchnięciem w kaczkę Majka.

„Naprawdę – dodał jej brat – „lepszego miejsca nie mogliśmy znaleźć“ – wysapał, dmuchając.

„Już nie mogę doczekać się pływania“ – uśmiechała się Majka z kaczką w zębach.

„Gotowe!“

Kaszko wziął od Majki małą kaczkę, zawiązał wokół jej szyi sznurek i rzucił na wodę.

„Huraaaaaaaa!“ – wykrzyknęły dzieci i czym prędzej wgramoliły się na kaczkę. 

„Super!“ – krzyczały i pływały jak prawdziwi marynarze. Maksio udawał, że trzyma w rękach ster, a Majka, że wytycza na tajemniczej mapie i pokazuje kapitanowi kurs wprost na skarb.

Nagle: ,,BUCH!“ – coś głośno trzasnęło, a potem już było słychać tylko SSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSS, jak wtedy, gdy na ziemi wije się dziesięć węży.

Kaszko natychmiast zaczął ciągnąć kaczkę na sznurku do siebie i krzyczeć do przyjaciół:

„Trzymajcie się, nie bójcie się!“.

Dmuchana kaczka zahaczyła o kamień kryjący się tuż pod powierzchnią. W ten straszny upał rzeka była płytsza, więc kamienie były tuż pod powierzchnią wody.

Dzieci wyszły na brzeg całe mokre, przestraszone i smutne.

„Co teraz zrobimy?“ – zapytały, smutnie spoglądając na pękniętą kaczkę.
„tak świetnie bawiliśmy się w marynarzy“.

„Poczekajcie, tu niedaleko jest wypożyczalnia łódek, którymi można pływać Hornádem. Wypożyczymy łódkę i będziecie mogli popłynąć aż do Koszyc” – pocieszył dzieci duch. 

Kaszko poleciał do wypożyczalni łódek i mieli zacząć spływ Hornádem. Jednak wszystkie łódki były już wypożyczone, bo upał chyba wszystkich przyciągnął nad wodę. W dodatku łódki wypożyczano tylko dorosłym, którzy mogli wziąć ze sobą dzieci. Kaszko wrócił ze zwieszoną głową. Dzieci zrozumiały, że ze spływu nic nie będzie.

„No to zbudujemy własną łódkę z drewna“ – oświadczył zdecydowanie duch.

„Co?!“ – dzieci otworzyły szeroko oczy ze zdumienia.

„No zbudujemy sobie łódkę!“ – powiedział jeszcze bardziej stanowczo Kaszko.

„Ale przecież nie mamy ani siekiery, ani dłuta, ani…. Ani nie umiemy tego robić“ – zaprotestowały dzieci.

„My może nie, ale mam paru kumpli, którzy nam w tym chętnie pomogą“.

- powiedział Kaszko, po czym wyjął z kieszeni mały róg, chyba krowi, z przewierconą na wylot dziurką, dzięki czemu wyglądał jak trąbka, i zaczął do niego coś mówić.

Maksio z Majką niepostrzeżenie schowali się za wielką piłką nadmuchaną przez Maksia. Z lasu dochodziło jakieś szuranie. Ktoś szedł między drzewami, było słychać pękające gałązki i szelest trawy, nawet liście na czubkach drzew zaczęły się kołysać. Dzieci spodziewały się, że lasu wyjdą potężnie umięśnieni drwale, trzymający w rękach siekiery, z piłami przewieszonymi przez ramię. Mogli też z niego wyjść Łamżelazo, Wyrwidąb lub Waligóra. Z lasu jednak wynurzyło się jakieś zwierzę wielkości dużego kota z dwoma wielkimi zębami z przodu. Tuż za nim wypełzło spomiędzy drzew siedem węży, a potem jeleń z przepięknym porożem i małe żółwie. Pewnie jeszcze nie wiedzieliście, że w Figlach-Miglach żyją żółwie. To żółwie błotne, które mają tu swoje królestwo, ale o tym opowiemy sobie kiedy indziej.

Na drzewie pojawił się też dzięcioł w czerwonej czapeczce z kilkoma ptasimi kolegami.

„Kaszko, jesteś pewien, że chcesz budować łódkę?“ – nieśmiało zapytał Maksio, który powoli wyszedł zza piłki.

„Oczywiście!“ – odpowiedział Kaszko i podbiegł do zwierzątek. 

Coś do siebie szeptały. Wszystkie tylko potakiwały i potakiwały. Kaszko w pewnej chwili chwycił w rękę jednego z węży, który napiął się jak struna, a duch zaczął nim coś bazgrać na piasku. Dzieci podchodziły coraz bliżej do zwierzątek i Kaszka. Kiedy już były całkiem blisko, spojrzały w dół na ziemię. Kaszko narysował ogonem węża zarys łódki. Były tam też narysowane wszystkie zwierzątka w dosyć śmiesznych pozach. 

„To jest szkic łódki?“ – zapytał niepewnie Maksio.

„To jest szkic naszej łódki!“ – poprawił go Kaszko i przedstawił mu wszystkie zwierzątka – „Poznajcie się, to są węże, jeleń, dzięcioł, kruk, wrony, a żółwie pewnie znacie. A to jest…” – spojrzał na zwierzątko z wielkim płaskim ogonem i dużymi zębami – „to jest majster bóbr”.

„Bóbr, no pewnie” – przypomniał sobie z przyrody Maksio. 

„Ale, jak my i te miłe zwierzątka zbudujemy łódkę?“ – wciąż nie pojmowała Majka.

„Patrz!” – Kaszko rzucił okiem na zwierzątka – „Damy radę?“ zwierzątka przytaknęły i wzięły się do roboty.

Master bóbr zaczął gryźć swoimi zębami pień drzewa, aż wióry leciały wszędzie w koło. Drzewo zaczęło powoli się pochylać, więc Kaszko odsunął dzieci na bok. Po krótkiej chwili runęło na ziemię, a bóbr zabrał się dalej do roboty. W ten sposób powalił swoimi zębami pięć drzew. Dzieci wstrzymały oddech. Zapomniały nawet o tym, że jest taki straszny upał.

Kiedy drzewo upadło na ziemię, podbiegły małe bobrzęta i w kilka minut ogryzły z niego całą korę.

Ledwie skończyły, a podleciał dzięcioł i zaczął stukać dziobem. Wyglądał jak śmieszna szalona maszyna do szycia. Po każdym uderzeniu małej czerwonej główki w drzewo pojawiały się małe dziurki. Przestawał tylko wtedy, kiedy znajdował w drewnie jakiegoś robaczka, którego natychmiast zjadał. Gdy już zrobił dziurki we wszystkich drzewach, przyleciały inne ptaszki. Chwyciły sznurek, przyniesiony przez Kaszka i mocno związały ze sobą pnie, a majster bóbr wygryzł jeszcze we wszystkich pniach miejsca do siedzenia i mały stolik. Jeden wielki pień stanął pionowo na środku łódki.

„Już mi się zaczyna podobać“ – zacierał ręce Kaszko.

„Nam też“ – dzieci z podziwem kręciły głowami.

Ptaszki wzięły z ziemi koc, który dzieci przyniosły, żeby się opalać. Podleciały z nim do czubka pnia na środku łódki i swoimi zręcznymi dzióbkami przywiązały go do niego sznurkiem. 

„To będzie żaglówka“ – wyszeptał z zachwytem Maksio.

„Myślałeś, że z Kaszkiem zbudujesz byle jaką łódkę?“ – uśmiechnął się duszek.

„Kaszko, ale jak zwodujemy tę łódkę?“ – zmartwiła się Majka.

„Poczekaj” – ledwie Kaszko to powiedział, a do łódki podszedł jeleń wraz z wężami. Węże położyły się pod łódką, a jeleń zaczął ją pchać porożem po ziemi. Tak, jak niegdyś budowano piramidy. Po chwilce łódka była na wodzie.

„Co jest tam w wodzie?“ – spytał Maksio, bo czujnym okiem zauważył jakiś ruch koło łódki tuż pod powierzchnią Hornádu.

Wtem wyszły z wody żółwie, które usiadły na tyle łódki tak, żeby miały tylne łapki i ogonki w wodzie.

„No chodźcie!“ –zawołał dzieci Kaszko.

Dzieci podbiegły do łódki, wsiadły do niej, a majster bóbr zdążył im w tym czasie jeszcze wygryźć dwa wiosła, które zanurzyły w wodzie i odpłynęły.

Na rufie łódki coś się działo. Żółwie są powolne na ziemi, ale bardzo szybkie w wodzie. Zaczęły kopać nóżkami, by pomóc naszym marynarzom, a ogonki służyły im za płetwy sterowe. Pilnowały, aby dzieci z Kaszkiem nie zabłądziły i nie uderzyły w kolejny kamień.

Dzieci pomachały jeleniowi, boberkom i ptaszkom. Kaszko krzyknął, że jest im bardzo wdzięczny, a Majka nakreśliła w powietrzu wielkie serce.

Łódka przyspieszyła, więc Kaszko przejął wiosło od Majki i pomagał Maksiowi wiosłować.

Płynęli tak ze dwie godziny. To był fantastyczny czas. Wietrzyk lekko dmuchał. Maksio został prawdziwym kapitanem statku. Wytyczał kurs, obracał żagiel lub pomagał Kaszkowi wiosłować. Majka siedziała na łódce i podziwiała otaczającą ich przepiękną przyrodę. Cudne lasy, piękne góry, zwierzątka na brzegu i w wodzie.

Krajina Figle-Migle jest po prostu przepiękna.

Kiedy przybili do brzegu w Koszycach, nie chciało się im wysiadać.

„Nie martwię się, tego lata jeszcze popływamy. Chodźcie!“ – kiedy dzieci i Kaszko wysiedli na brzeg, zauważyli nieco zamyślone żółwie. 

„Coś się stało?“ – zapytał, podchodząc do nich Kaszko.

„No wiesz, my nie jesteśmy żółwiami rzecznymi, lecz błotnymi“ – zaczęły nieśmiało żółwie – „przyszłyśmy ci pomóc, ale teraz jesteśmy daleko od swojego mokradła“.

„A gdzie ono jest?“ – spytał Kaszko.

„My jesteśmy z lasu i mokradła w rezerwacie Tajba koło takiej małej wioski Streda nad Bodrogom” – odpowiedziały żółwie.

Kaszkowi zaświeciły się oczka.

„To was tam zaniesiemy“ – powiedział żółwiom.

„Zaniesiemy?“ – zdziwił się Maksio.

„Chcieliście przecież jeszcze trochę popływać, prawda?“ – zapytał dzieci duch. 

„To popłyniemy aż do jakiejś Stredy nad Bodrogiem?!“ – wrzasnęła Majka, bo przecież ustalili z Maksiem, że podczas drugiego rejsu to ona będzie wiosłować.

„Nieee“ – zaśmiał się Kaszko – „tam byśmy przecież nie dopłynęli. Macie!“ – i podał im przyspieszacz.

Dzieci zrozumiały. Zażyły przyspieszacz zwyczajny i zaczęły machać rękami. Każdy z nich wziął kilka żółwi i polecieli.

„To tutaj!“ – wykrzyknęły żółwie, gdy zobaczyły most łączący miejscowości Streda nad Bodrogom i Viničky – „tam niedaleko mostu jest nasze mokradło, ale możecie nas zostawić tu pod mostem, trochę się przejdziemy, a stąd już dopłyniemy do siebie“.

Dzieci spojrzały w dół i poza mostem, pięknym lasem i mokradłami, które przypominały prastarą puszczę, dostrzegły coś jeszcze. Przepiękny biały statek. Prawdziwy statek jeden z tych, które pływają po morzu lub po jeziorach.

Spojrzały na uśmiechniętego Kaszka i wszystko zrozumiały.

Wylądowali koło mostu, pożegnali się z żółwiami, które natychmiast weszły w trawę, i ruszyli w stronę statku.

Koło statku był napis „Rejsy rzeką Bodrogiem na statku Artur”. Dzieci kupiły sobie bilety za miesięczne kieszonkowe, które zawsze brały ze sobą na wycieczki z Kaszkiem. Na szczęście były jeszcze wolne miejsca.

„Naprawdę macie szczęście, że nie przyszli dwaj turyści. Inaczej byśmy was nie zabrali“ – uśmiechając się pod wąsem, powiedział kapitan i przewodnik rejsu, a potem dodał – „U nas trzeba robić rezerwację kilka dni wcześniej“.

„Proszę pana, a dokąd płynie ten statek?“ – zapytała Majka.

„Wsiadacie na statek i nie wiecie dokąd płynie?“ – zdziwił się przewodnik – „No to niezłe z was obieżyświaty!“

Dzieci tylko kiwnęły głowami.

„Płyniemy rzeką Bodrog aż do miasta Sárospatak. To jest na Węgrzech. Tam możecie przejść się po mieście, wykąpać, a potem wrócimy do domu“ – powiedział kapitan.

Dzieci wsiadły na statek i popłynęły aż do węgierskiego miasteczka, w którym urodziła się święta Elżbieta – patronka stolicy Figli-Migli, czyli Koszyc. Rejs był przepiękny. Majka z Maksiem zobaczyli mnóstwo uroczych miejsc. W Sárospataku zwiedzili stary zamek, dom rodzinny świętej Elżbiety i zjedli pyszne lody.

Po powrocie do domu byli tak zmęczeni, że nawet nie mieli siły podziękować Kaszkowi. Uśmiechnęli się tylko do niego i wyszeptali przez sen:

„Było wspaniale”.

Kaszko spokojnie założył swoją czapkę ze śmigłem, włączył je i odleciał do domu.

Nechce sa Vám čítať?  Pustite si nahrávku

Spoznajte čarovné miesta z príbehu

Rozprávkové novinky

Chcete byť vždy v strehu a vedieť o každej akcii vo vašom okolí či získať aktuálny tip na skvelý výlet? Nechajte nám svoj email a nič podstatné zo sveta Haravara vám neujde.
Košice Región Turizmus,
Bačíkova 7,
040 01 Košice, Slovakia
cross