Maksio i Majka słodko spali śniąc najcudowniejsze sny.
Maksio wspiął się właśnie na wysoki szczyt porośnięty kosodrzewiną, po którym harcowały kozice górskie. Wyciągnął z kieszeni trzy piszczałki, przyłożył je do ust i zagrał na wszystkich naraz. W drugiej ręce trzymał kij deszczowy, którym potrząsał. Przy stopach postawił mały tamburyn z bębenkiem, a na nogę naciągnął dzwoneczki. I grał tak pięknie, że kozice przestały harcować i stukały do rytmu kopytami. Przyłączyły się także świstaki, lisy i dwa szare wilki, które wyciągały wysokie tony lepiej niż niejeden śpiewak operowy. Maksio lekko uśmiechał się przez sen.
Majka z kolei śniła o balu na dworze królewskim. Oczywiście była księżniczką ubraną w przepiękną różowo-białą suknię. Swoją niecodzienną fryzurą oczarowała co najmniej trzech książąt. Niejedna księżniczka na balu mogłaby jej pozazdrościć wspaniałych spinek wpiętych we włosy. Najprzystojniejszy książę właśnie miał ją poprosić do tańca, gdy usłyszała dziwny dźwięk zza okna. Świszczenie, pochrząkiwanie i kasłanie. Majka powoli otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Nie dostrzegła niczego poza zmęczonymi i wystraszonymi oczami Maksia.
„Właśnie grałem najpiękniejszą melodię pod słońcem, kiedy usłyszałem to chrypienie i pochrząkiwanie” – odezwał się Maksio.
„Ty też to słyszałeś?!” – zdziwiła się Majka.
„Wciąż słyszę. Musisz tylko wytężyć słuch” – dźwięk był coraz głośniejszy.
„Jakby zbliżał się do naszego domu” – szepnęła dziewczynka i powoli podeszła do okna. – „Patrz!” – zawołała.
Maksio podbiegł do siostry i wyjrzał przez okno.
„Otwórzmy je!”.
Dzieci pośpiesznie otworzyły okno.
Do pokoju wpadło jakieś zawiniątko składające się z trzech koców, dwóch płaszczy, dziesięciu szalików z pięcioma termometrami w ustach i sześcioma czapkami na głowie.
„Kaszko?! To ty?” – wybełkotał z niedowierzaniem Maksio.
„Co ty wyprawiasz?” – krzyknęła Majka i natychmiast zamilkła, żeby nie obudzić rodziców.
„Co to za nocne wygłupy?” – nie odpuszczał chłopiec.
Kaszko nie odzywał się. A ściśle rzecz biorąc – tylko pochrząkiwał.
„Przednia zabawa” – skwitował z wyrzutem Maksio, spoglądając na Kaszka.
„Chryyy, chryyy, chrrrrrrrrr, hem, hem, hem...” – powtórzył Kaszko.
„Co?” – zgodnie zapytały dzieci.
Kaszko chrząknął i wyjął z ust termometry.
„Pozwólcie mi ogrzać gardło i chwilkę odpocząć” – powiedział duszek, nabierając powietrza w płuca, po czym oświadczył: – „Jestem chory”.
„To duchy też chorują?” – zdziwiła się Majka.
Maksio próbował odczytać wynik, który wskazywał termometr.
„Pokazuje, że masz 64,5 stopnia Celsjusza” – rzekł Maksio i dla pewności zerknął jeszcze raz na termometr.
„To całkiem nieźle. My, duchy, normalnie mamy 55,2 stopnia, dlatego nie marzniemy podczas lotu” – wyjaśnił Kaszko i znów zakaszlał.
„Czym leczy się anginę u duchów?” – chciała wiedzieć Majka.
„Specjalnym naparem” – wyszeptał chory duszek, wyciągając z kieszeni pomiętą kartkę papieru z jakąś tajemną recepturą. Zamiast słów na kartce były narysowane zioła, rozmaite naczynia i przedziwna aparatura. Sposób przygotowania był podzielony na etapy i trochę przypominał komiks.
„Och!” – zdumiał się Maksio. – „Skąd my to wszystko weźmiemy?”.
„Nie sądzę, żeby mama miała to w kuchni” – zauważyła Majka.
„Nie mam pojęcia. Nie chorowałem od ponad 825 lat” – westchnął Kaszko. – „Ale babcia ostatnio chorowała. Jakieś 300 lat temu. I udało się wtedy znaleźć wszystkie potrzebne rzeczy w…” –
Kaszko zawiesił głos, a dzieci otworzyły usta spodziewając się jakiegoś egzotycznego miejsca.
„...w Boršy!” – dokończył Kaszko i rozbłysły mu oczy.
„W Boršy?” – powtórzyły dzieci i od razu zapytały: – „A co to takiego?”.
„To taka mała wioska w krainie Figle-Migle. Tam powinna znajdować się stara księga kucharska i kuferek lekarski Anki Bornemisz. Znajdziemy w nim wszystko, czego potrzebuję” – wyjaśnił duszek.
„Ale jak tam trafimy?” – zmartwił się Maksio.
„Jeśli te rzeczy wciąż tam są i jeśli zamek wciąż stoi na swoim miejscu, to napar musimy przygotować właśnie tam” – powiedział w zadumie Kaszko.
„Nie planowałem tego robić, ale chyba nie ma innego wyjścia” – rzekł sięgając do kieszeni. – „Weźcie po jednym listku” – powiedział, częstując dzieci listkami jakiejś nieznanej rośliny.
Dzieci zjadły po listku i… nic się nie wydarzyło.
„Nic?” –zaśmiał się Kaszko. – „No to patrzcie!” – chwycił Majkę i Maksia za ręce i już lecieli. W krainie Figle-Migle w tym czasie wstało już słońce, a pod nimi widać było mrowie samochodów i ludzi.
„To tutaj!”
– wychrypiał Kaszko i po chwili stanęli na dziedzińcu wspaniałego zamku.
„Myślałem, że odkąd nie ma Franciszka, po tym miejscu nie został kamień na kamieniu” – wymamrotał duszek.
„Kogo?” – dziwiły się dzieci.
„Franciszka Rakoczego II, wielkiego człowieka, wojownika i buntownika, który pisał piękne wiersze. Pamiętacie wieniec z katedry św. Elżbiety w Koszycach? Jest on tam właśnie dlatego, że Franciszek został pochowany pod kościołem. W mieście znajduje się też jego pomnik”.
„Ależ tu pięknie” – rozmarzyła się Majka, przymknęła oczy i oddała się fantazjowaniu, z którego wyrwał ją Kaszko. Wtem usłyszała krzyk brata:
„Uważaj, ślepy jesteś czy co?”.
Otworzyła oczy, zobaczyła mrowie ludzi i brata, który próbuje zejść im z drogi. A wszyscy ci ludzie – zupełnie jakby ich nie widzieli. Do Majki podszedł mały piesek, ale kiedy go pogłaskała, biedactwo prawie dostał zawału, bo podobnie jak jego pani, nie widział dzieci.
„Co się dzieje?” – zapytała zdumiona Majka.
„Czyżby wszyscy oślepli?” – zmartwił się Maksio.
„Nie, po prostu nikt was nie widzi. Dałam wam do zjedzenia znikowiec żółtolisty. Zioło, dzięki któremu będziecie przez kilka godzin niewidzialni. Pospieszmy się, bo gorączka rośnie. Nie mamy ani chwili do stracenia”.
Weszli do zamku i rozdzielili się. Każdy poszedł szukać w inne miejsce. Kaszko powoli spacerował wokół wielkiego baldachimu i wspominał małego Franciszka Rakoczego, który przyszedł na świat właśnie w tym miejscu. Kiedy ujrzał jego zabawki i ubranka, usiadł na chwilę i oddał się wspomnieniom. Wszędzie były konie, służba, wielkie uczty… I nagle mignęły mu powozy konne.
„Tak właśnie było” – westchnął Kaszko i spojrzał na ekran przedstawiający dawne życie na zamku. Kaszko jeszcze raz przeszukał wszystkie zakamarki i ruszył dalej.
Majka rzuciła okiem na suknie, które nosiły damy dworu i zajrzała do kilku książek Franciszka leżących na stole. Odwiedzający przyglądali się ekspozycji z wielkim uznaniem i z zapartym tchem patrzyli, jak kartki księgi same się przewracają. To było jak magia.
Maksio przeszedł przez komnaty z bronią, zobaczył też więzienie i wreszcie ujrzał to, czego szukali.
Ale kuferek był za szkłem. Wszystkie zioła, buteleczki, receptury i sakiewki znajdowały się w witrynie lub były ukryte w szufladach.
Maksio wyjął z plecaka piszczałkę i zaczął grać jedną z melodii, której zapis nutowy widział w muzeum.
„A-psik” – kichnął Kaszko. – „Skąd wiedziałeś?”.
„Niby co wiedziałem?” – zapytał Maksio.
„Że to ulubiony utwór Franciszka”.
„Widziałem zapis nutowy i słyszałem melodię w którejś z komnat” – wyjaśnił chłopiec.
„Jest!” – Kaszkowi rozbłysły oczy, a zaraz potem dołączyła do nich Majka.
„Pospieszcie się, za chwilę będzie jeszcze więcej turystów” – zauważyła Majka.
„Czekaj, muszę przeczytać przepis... Do garnka wsypać trzy szczypty sproszkowanego szczupaka, dodać pięć szczypt sproszkowanej fasoli i cztery krople smoczej krwi. Gotować trzy minuty, następnie dodać krwawy kamień. Na koniec, wśród unoszącego się znad garnka dymu, zaśpiewać pieśń. Do śpiewu muszą przyłączyć się trzy żaby.
Smocza krew i smocze wąsy,
zioła to natury moc,
wnet poczujesz chęć na pląsy,
wróci twoja supermoc”.
„Ale jak my to tutaj ugotujemy? Zaraz nadejdą turyści z przewodnikiem. W dodatku moglibyśmy wywołać pożar” – zmartwił się Maksio.
„Dzieci nie powinny bawić się ogniem” – przypomniała Majka.
„I skąd weźmiemy trzy żaby?” – dodał Maksio.
„Mam pomysł. Niedaleko stąd jest piękny las i mokradła. Zabierzmy wszystko, co trzeba i ugotujmy miksturę na miejscu” – powiedział Kaszko.
Dzieci przystały na jego propozycję, a Kaszko poinstruował je, co mają zabrać. Po chwili lecieli już w kierunku Oborína, gdzie według duszka powinny znajdować się mokradła, gęste lasy i podmokłe łąki.
„Ale tych wszystkich ścieżek, kładek i tablic informacyjnych kiedyś tu nie było” – zauważył Kaszko, gdy dolatywali na miejsce.
Otaczała ich piękna przyroda. Las pośród bagnistych terenów. Wokół słychać było śpiew ptaków i kumkanie żab. I latało tam tyle owadów, ile jeszcze nigdy w życiu nie widzieli.
„Spójrzcie, ścieżka dydaktyczna” – powiedział Kaszko.
„Co to jest ścieżka dydaktyczna?” – zapytała Majka.
„To taka trasa, która prowadzi przez ciekawe miejsca. Idąc nią, można się wiele dowiedzieć” – wyjaśnił Maksio.
„Brawo” – pochwalił go Kaszko i odkaszlnął.
„Co masz na czole?” – zapytała wystraszona Majka.
Kaszko dotknął czoła i poczuł pod palcami duży, gorący guz.
„Ojej! Temperatura przekroczyła już 100 stopni Celsjusza. Trzeba zabrać się za gotowanie!” – krzyknął Kaszko.
„Zaraz, ale tutaj nie możesz tak po prostu rozpalić ogniska i gotować gulaszu ani piec kiełbasek” – powstrzymał go Maksio.
„Mamy wszystko, czego nam trzeba, nawet żaby są…” – jęknął Kaszko i usiadł na trawie nad zielonym bagienkiem.
Maksio wyjął z plecaka mały bębenek i grzechotkę, a Majka sięgnęła po wsuwkę do włosów i zrobiła z niej drumlę. Wówczas parę żabek wychyliło głowy z bagienka. Najpierw schwytali trzy muszki i jedną ważkę, których żaby używają do wzmocnienia głosu, a potem zaczęli śpiewać. Po znikowcu żółtolistym jest się niewidzialnym dla ludzi i udomowionych zwierząt, dlatego żabki się ich nie bały. A jak wiadomo, zwierzęta mają lepsze oczy, uszy i nogi. Kaszko odkaszlnął trzykrotnie, kichnął cztery razy i zaintonował:
„Smocza krew i smocze wąsy,
zioła to natury moc,
wnet poczujesz chęć na pląsy,
wróci twoja supermoc”.
Śpiewając, wstał i przespacerował się drewnianymi kładkami pośród mokradeł. Chodził i chodził. Za każdym razem, gdy zaczynał śpiewać, brał głęboki oddech.
„Spójrz na czoło Kaszka” – szepnęła Majka do brata.
„Guz mu zniknął” – zauważył Maksio, a tymczasem Kaszko zrzucał już szaliki i płaszcze.
Po chwili duszek wrócił do nich, a w jego oczach znów zabłysła radość.
Rozłożył na ziemi koce i całą trójką rozsiedli się wygodnie, by podziwiać piękno przyrody.
„Czy piosenka zadziałała?” – zapytał Maksio.
„Być może” – uśmiechnął się tajemniczo Kaszko. – „Przypomniałem sobie, jak leczyliśmy kiedyś babcię. Podawaliśmy jej zioła i inne magiczne rośliny, ale nic nie pomagało, nawet specjalne zaklęcia. Wtedy pojechaliśmy z nią na wieś, żeby odetchnęła świeżym powietrzem. Usadziliśmy ją na słońcu i otworzyliśmy uszy.
„Otworzyliście uszy?” – zdziwiła się Majka.
„Psssssst!” – syknął duszek, przykładając palec do ust. Założył ręce za głowę i położył się na trawie.
Nad nimi, w koronach drzew, śpiewały ptaszki:
„Smocza krew i smocze wąsy,
zioła na kaszel i śmiech
wnet poczujesz chęć na pląsy,
tylko zrób głęboki wdech”.
Majka z Maksiem położyli się na trawie obok Kaszka.
„Mają rację te skrzydlate stwory” – zażartował Kaszko.
„W rzeczy samej” – potwierdziła Majka.
„Wszystko w porządku?” – usłyszeli nagle zza pleców.
Spojrzeli po sobie. Tuż za nimi stała gromadka dzieci, które wybrały się z nauczycielką na wycieczkę.
„Wy nas widzicie?” – zdumiała się Majka.
„A niby czemu mielibyśmy was nie widzieć? Jeszcze nie jest ciemno, a wy nie jesteście niewidzialni” – zaśmiali wycieczkowicze.
„Racja” – westchnął Maksio, mrugając do Majki.
„Już idziemy. Zasłuchaliśmy się w ptasi świergot. Zamknijcie oczy i sami posłuchajcie” – powiedział Maksio.
I wszyscy zamknęli oczy, by wsłuchiwać się w ptasi śpiew, a po chwili na ich twarzach pojawił się błogi uśmiech.
Kaszko pozbierał koce, szaliki i czapki, chwycił Maksia i Majkę za ręce i polecieli w dal.
Kiedy wycieczkowicze otworzyli oczy, rodzeństwa już nie było. Majka i Maksio wrócili w tym czasie do domu.
„Dziękuję wam. Uratowaliście mi życie” – powiedział wzruszony Kaszko unosząc się nad parapetem.
„To my dziękujemy” – powiedziała Majka z wdzięcznością.
„Dzięki tobie odkryliśmy w krainie Figle-Migle kolejne niesamowite miejsce” – dodał Maksio.
„A jutro zabierzemy tam na wycieczkę mamę i tatę” – ucieszyła się Majka.
„Ale to dopiero jutro. Dziś musimy się jeszcze wyspać” – powiedział Maksio, a mówiąc to położył się do łóżka i natychmiast zasnął.
Majka też już słodko spała.
Kaszko siedział na parapecie i nucił pod nosem:
„Smocza krew i smocze wąsy,
zioła to natury moc,
rano poczujecie chęć na pląsy,
przed wami jeszcze długa noc”.